Piszę ten post z pewnym wahaniem. Mam problem z tym, jak ubrać w kilka zdań pasję, która towarzyszy mi od prawie dwudziestu lat. Temu tematowi poświęciłam między innymi pracę magisterską, ale nie mam zamiaru przytaczać wam tez, czy cytować wypisy. Najrozsądniej jest chyba ugryźć to z drugiej strony, z punktu wyjścia. Miałam około dziesięciu lat, kiedy po raz pierwszy obejrzałam film
Przeminęło z wiatrem. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Zaczęłam gromadzić wszystko, co dotyczyło historii Rhetta i Scarlett, wycinki z prasy (dwa wypchane do granic możliwości segregatory zalegaja u rodziców), oczywiście pierwowzór książkowy i sequele, biografie aktorów, Clarka Gable i Vivien Leigh (o jej dwóch biografiach w moim szcześliwym posiadaniu już pisałam), artykuły i krótkie opowiadania Margaret Mitchell. Potem nadeszła euforia internetowych odkryć i niespełnione jak dotąd marzenie by polecieć chociaż raz do Atlanty, odwiedzić muzeum
Przeminęło z wiatrem, nakupować gadżetów (nawet tych okropnych ceramicznych pojemników na ciasteczka w kształcie korpusu panienki O'Hary). Zdarza mi się zastanawiać czasami w jakim okresie historycznym i gdzie chiałabym mieć możliwość przeżycia choć jednego dnia; kusi mnie Wiedeń i art deco, Londyn i czasy Wiktoriańskie, dwudziestolecie międzywojenne w Warszawie, Paryż Marii Antonietty, ale postawiona przed wyborem zdecydowałabym się bez mrugnięcia okiem na okres antebellum amerykańskiego południa, oczywiście w jego wyidealizowanej wersji, ze słonecznymi plantacjami bawełny, posiadłościami, krynolinami, pięknymi przedmiotami, a przede wszystkim w towarzystwie Scarlett O'Hary i Rhetta Butlera, mojej ulubionej pary literackiej i filmowej.
O GWTW mogłabym pisać i mówić godzinami. Tysiące anegdot, refleksje nad charakterem głownej bohaterki, pojęcie melodramatu, legenda filmu i książki, na konkretne pytania chętnie odpowiem. Swoja drogą ciekawa jestem ile jest wśród was fanów
Przeminęło z wiatrem...Wiem, że moja kochana S. stała się właśnie jedną z nich.
