sabato 29 novembre 2008

Tam, gdzie kwiaty zimują

Z pierwszymi przymrozkami, nadszedł czas na przeniesienie zielonego towarzystwa przez próg tarasu, do cieplutkiego domu. Niestety zabrakło mi już ładnych osłonek o adekwatnej wielkości. Od dwóch dni starannie omijałam wzrokiem szczególnie jedną roślinkę, której szara, plastikowa doniczka wyzierała perfidnie znad czerwonej, ceramicznej osłonki. Dziś rano, olśnienie. Po krótkim przeglądzie wstążek i kokardek, zdecydowałam się na look świąteczny.

giovedì 27 novembre 2008

Dlaczego lubię czwartki, a szczególnie czwartek 27 listopada

Czwartek jest moim ulubionym dniem tygodnia. Dlaczego? Bo po nim przychodzi piątek! Piątek to dzień „na wylocie”, nie bez kozery to właśnie w piątki można było przyjść do szkoły po cywilnemu, fartuszek szedł w kąt, na korytarzach robiło się kolorowo, pachniało nadchodzącym weekendem, boską sobotą i anielską niedzielą.
Czwartek jest jak obietnica rozkoszy, jak zapowiedź samych przyjemności, jak moment przed otwarciem paczki z prezentem, pudełka, w środku którego może znajdować się dosłownie wszystko. Ach te nieograniczone możliwości! Może w ten weekend uda mi się w końcu odpowiedzieć na zaległe maile, uporządkować kolekcję aniołów, upiec coś pysznego, pomalować, spotkać się z przyjaciółką, wyjść gdzieś z marito. Czwartek, jak czwarty dzień tygodnia, cztery siódme, słodkie przesilenie, za którym już tylko relaks i wolność wyborów; wstawanie o 9, leniwe śniadanko, potem, co fakt, to fakt, sprzątanie, pranie, prasowanie i przeglądanie papierów przytaszczonych z biura do domu, ale za to wszystkie te sprawy, kiedy chcemy, z przerwami, o północy, albo i odłożone na niedzielę.

Wracając do tematu, czwartek to także dzień w którym wychodzi Vanity Fair, ostatnio, jak to zwykle z końcówką roku, niezwykle grubaśne, ale dziś dodatkową przyjemnością z wizyty w edicola, był zakup nowego numeru La Cucina Italiana. Manolo z kiosku jest przyzwyczajony do moich długich poszukiwań wśród nieskończonej ilości czasopism o modzie, magazynów poświęconych pięknemu mieszkaniu, miesięczników kulinarnych i kwartalinków filmowych, fotograficznych i podróżniczych, ale dziś byłam niezwykle szybka w podjęciu decyzji , za co, jak mniemam, zostałam dodatkowo nagrodzona bonem świątecznym na butelkę wina z jednej z pobliskich winnic (oj, i nawet mam pewne winko na celowniku! patrz obok). Salute!







lunedì 24 novembre 2008

Blinding Falsh of the Bloody Obvious

That question of “exoticism” has been nagging me for some time now. Last night I saw The Darjeeling Limited directed by Wes Anderson ( I add an image of him in a stuffed animals shop in Paris, a lovely place with all that green going on, golden chandelier and oh, do not foget the dead animals) and instantly I felt that there is a key to the true understanding of exotic hidden in that film, in its images and atmosphere. Apart from the story, quite literary, about letting go of your baggage it is a classic road movie, or rather, railroad movie.











Are you expecting the great mystery to be uncovered? Well, let me see… Exotic is what is unknown! Simple as that. I know, disappointing, but so true.

Do I know dogs? Yes. Do I know zebras? I do now, but just after having photographed them in a Safari park. I really hope there are still a lot of “exotic” ahead of me, because the emotions of private discoveries that accompany the approaching of the unknown are unforgettable, just like the perfume of Dubai streets and shops that is haunting me in these Italian windy and cold days. Just like the sweet eyes and delicate lashes of a giraffe of which I made 12 photos urged to preserve the uncanny beauty of the unfamiliar.

mercoledì 12 novembre 2008

Reading under the inFLUence


Sometimes when you're feeling particularly vulnerable, with a running nose, fever and aching muscles, you just need to stay at home for a while, not for long, in the end it's just a flu, and these are perfect occasions to read something from a B list of literature. So you leave aside Wittgenstein, Joyce & Co. and you embrace the book of the month club's monthly choices.

Paint It Black by Janet Fitch is really disappointing, it starts off smoothly and then, for the lack of ideas, logic or inspiration turns into a real disaster. The author comes up with a lot of nice and well-written scenes, but they do not sum up to a fluent and meaningful story. What is most irritating is the usage of dreams that are meant to convey the sense of the story, it is all too dramatic, too weak and too improbable (just like the character of the suicide little price/artist/Rimbaud guy)...
Fortunately, my fever has gone down.

Plus a note to the translator (I've read it in Polish):
Edie Sedgwick was not a boy!

FYI: Edie Sedgwick, wł. Edith Minturn Sedgwick (ur. 20 kwietnia 1943 r., zm. 15 listopada 1971), amerykańska aktorka, gwiazda filmów Andy'ego Warhola z lat 60./
Edith Minturn "Edie" Sedgwick (April 20, 1943 – November 16, 1971) was an American actress, socialite, and heiress who starred in several of Andy Warhol's short films in the 1960s.

By the way I think that the author based the main character on Sedgwick, especially as far as the look, the model job and self-destructive behaviour are concerned. The fact remains that it really doesn't change anything.


lunedì 10 novembre 2008

"A different language is a different vision of life" - Federico Fellini


E. said that it is absolutely unacceptable to name a blog in English and then post in Polish. A linguistic confusion - he said. Well, he is sort of right, I guess. I could come up with some credible and sensible explanations, but the truth is, that the choice of the language, in my case, really depends on a day, sometimes I feel like writing in English, sometimes Polish or even Italian (poveri voi, lettori!).
Udoubtedly, English has become a universal language, and of course it helps to communicate with a larger group of people, however the posts in English will still alter with those in Polish, because sometimes things do get lost in translation. However I am opened to suggestions, bilingual posts, maybe? Let's wait and see.
Couldn't resist, here is one of my favoritue cartoons regarding communication. The lack of it.

sabato 8 novembre 2008

Mieszanie gatunków


Jestem zwolenniczką mieszania gatunków, jęzków i nastrojów; tragedia przeplatająca się z komedią, język włoski, angielski i polski mieszające się w mojej głowie, radość z doskonałej konsystencji kremu w Torta della Nonna i dziwny niepokój, który towarzyszy mi od wczorajszego popołudnia.
Miałam szczery zamiar napisać o zmaganiach w kuchni, o doskonałych proporcjach w przygotowaniu kruchego ciasta, ale niezatarte wspomnienie wczorajszch kadrów Into the Wild nie pozwala mi na beztroskie pisanie o podobnych sprawach, nie dziś.
Historię tego niezwykłego, młodego chłopaka, który nazywał się Christopher McCandless (ur.1968 - zm.1992), poznałam wczoraj, dzięki filmowi Seana Penna. O Chrisie powstała książka, Hollywoodzki film, a w fazie realizacji jest także dokument autorstwa równolatka Chrisa.
Co takiego jest w tej historii mężczyzny, który postanawia porzucić wszystko, swoją rodzinę, wytyczone plany na przyszłość, własne imię i nazwisko, cywilizację w końcu. Chris żył literaturą, Londonem, Tołstojem i Thoreau, żył ideałami, w zgodzie z nimi. W filmie Penna postać Chrisa nabiera rysów świętego, Jezusa, zesłanego na ziemię, by głosić miłość i nawoływać do medytacji nad własnym sumieniem i życiem.
Wolałabym, aby Christopher przeżył, znalazł siły na opuszczenie autobusu, absurdalnego schronienia w środku dzikiej przyrody, ale z drugiej strony myślę sobie, że ktoś, komu w ostatnich dniach towarzyszyła lektura Doktora Żiwago, ktoś , kto wierzył w wielkie narracje, nie mógł postąpić inaczej, jak nadawając swoją śmiercią uniwersalnego charakteru jednostkowemu losowi, otwierając nam, widzom, czytelnikom, nieskończone możliwości interpretacji jego historii, a jeśli nawet nie to, to w każdym razie zapadając w pamięć, zasiewając niepokój, niepokój który towarzyszy mi od wczorajszego popołudnia.

A o Torta della Nonna będzie innym razem.